Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi LeeFuks z miasteczka Warszawa ul. Głębocka . Mam przejechane 60481.95 kilometrów w tym 1216.17 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.59 km/h i mam na wszystko...
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy LeeFuks.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 78.04km
  • Teren 36.00km
  • Czas 06:18
  • VAVG 12.39km/h
  • Podjazdy 1249m
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 2: Bori-Zanavi

Piątek, 19 maja 2017 · dodano: 23.09.2017 | Komentarze 1



Dzisiejsza trasa to już zupełnie inna bajka. Za Karaghoilu kończy się asfalt, robi się coraz bardziej biednie .
Z naszym tobołem powoli zaczynamy się piąć do góry. Jedziemy przepięknymi, malowniczymi odcinkami mając po lewej stronie dolinę z rzeką i dookoła góry.






Wzdłuż naszej traski biegną też tory kolejowe. Odcinek od Zestaponi w zasadzie to kwintesencja złych „dróg” w Gruzji. Jeżeli czytałeś o tym jakie w Gruzji są kiepskie drogi, to ten odcinek jest pewnie jednym z najgorszych. Najgorszy, bo w zasadzie drogi tutaj nie ma. Trasa to zlepek gliny i czarnoziemów, padający deszcz i spływająca z góry woda powodują, że zamienia się w jedne wielkie bagnisko. Ale nie chcąc jechać razem z TIRami za bardzo wyjścia nie mamy. Zresztą, widoki rekompensują nam wszystko. Wczoraj zrezygnowaliśmy już z jednej typowo gruzińskiej „okoliczności” - odrzuciliśmy supre, dzisiaj mielibyśmy zrezygnować z czegoś takiego… o Nieee!. Oczywiście będziemy kilkurotnie przeklinać tą decyzję, ale tylko tego dnia. Potem uznamy, że to był jedyny słuszny wybór.


Jedziemy, wielkie dziury,kałuże przez co kilkukrotnie wręcz przepływamy rowerami. Uwaleni od stóp po kolana błotem (a nawet wyżej) pokonujemy mozolnie kolejne kilometry. Pomimo burzowej pogody, widoki są coraz piękniejsze. Niskie chmury dodają jeszcze większego uroku okolicy. Jedziemy pośród gęstych górek-coś w rodzaju naszych beskidów tylko gęściej, przed sobą mamy widoki na lekko ośnieżone, potem na już całe zaśnieżone góry i coraz bardziej skaliste . Ludzi, osad i jakichkolwiek oznak człowieka jak na lekarstwo – w zasadzie nikogo tutaj nie ma. Co jakiś czas mija nas jakiś jeep lub ciężarówka z kamieniami.
Po drodze łapie nas pierwsza burza, na szczęście akurat znajdujemy jakąś wiatę w której podczas ulewy zjadamy co nieco. Biednie tutaj, pojedyncze domy dosłownie są pozbijane z wszystkiego co można ze sobą połączyć. Jak już trafi się jakaś wioska z kilkoma domami, to tez szału nie ma. Nie mam pojęcia co tutejsi ludzie robią, czym się zajmują, winnic nie widać, zwierząt też nie ma…

Burza nie trwa długo, ale intensywny deszcz drogi nam nie ułatwił..
Po kilku godzinach w górę docieramy do jakiejś budowy, gdzieś, gdzie nie spodziewamy się niczego poza pasterzami i ich psami budowany jest w górze tunel. Okazuje się że trafiliśmy na centrum budowy tunelu w skałach, którym przebiegać będzie najprawdopodobniej jakaś droga. W takim miejscu… w takim klimatycznym miejscu. Ech.. Niesamowicie duże maszyny i wywiercone przez nie otwory w skałach robią duże wrażenie, szczególnie na Piotrku, który aż się ślini na widok tego wszystkiego ;-). Na zewnątrz stoją wielkie stalowe korytarze czekając na wepchnięcie ich w wydrążone skały. A wszystko to pod czujnym okiem chińczyków, którzy trochę patrzą na nas jak na intruzów.




Cały czas jedziemy pod lekką górkę, ale powoli robi się ludniej, „droga” łączy się z asfaltem.
Obiad dzisiaj miał być kupny i wybór pada na „coś po drodze”. Wybieramy dosłownie i lądujemy w przydrożnym barze z miejscowymi.
Ostrożni, widząc że jeden z klientów ma już trochę winka w sobie, siadamy najbliżej baru. Zaraz dostajemy sygnały, aby się przysiąść. I na nic tutaj twoje uprzejme gesty z oddali – zdrowie itd. Dopóki, nie usiądziesz i nie będzie jak chce Gruzin będziesz atakowany. Oczywiście werbalnie. Nawalony Gruzin, to coś w połączeniu z podpitym Polakiem i Turkiem. Przyjazny, ale trzeba mieć się na baczności. W każdej chwili może się sytuacja odmienić. Wystarczy jak nie będzie po jego myśli..
Po słownych zaproszeniach z oddali, zostaje wysłany poseł w postaci najmłodszego. Przynosi winko i zaprasza po raz kolejny. Dziękujemy i mówimy że zaraz wyjeżdżamy. Na nasze szczęście w tej chwili przychodzą jacyś Azerowie i siadają pomiędzy nami i Gruzinami. Cała uwaga Gruzina pada na nowych gości. Piją co chwila zdrowie Ruskich, Gruzinów i Azerów. A my mamy czas aby w spokoju zjeść takie sobie tym razem chaczapouri. Tym razem podane jak pizza. Impreza się rozkręca, Gruzinów już jest około 8. Azery chcą już jechać, ale nie z nimi takie nry…
Wreszcie mamy możliwość obmycia się po naszych przygodach przez góry, co czynimy z nieukrywaną radością i jedziemy dalej. Wyglądamy jak z jakiegoś offroadu. Zaraz przy barze jeszcze obserwujemy ciekawą sytuację z dziadkiem prowadzącym krowy. Jesteśmy przy dość ruchliwej drodze, jeżdżą tutaj tiry, busy i inne duże samochody – szybko bo jest to jedyna trasa tutaj do Tbilisi. W pewnej chwili obserwujemy, że idące gdzieś z boku krowy, na pierwszy rzut oka bez ładu i składu w zupełnym chaosie wchodzą na drogę. Blokują całą trasę, niektóre samochody w ostatniej chwili zatrzymują się przed chaotycznymi krowami. Dziadek stoi gdzieś na poboczu i daje znaki krowom jak mają iść, ale te raczej się nie słuchają. Biegają bez ładu i składu i na dobre blokują drogę. Kierowcy w ostatniej chwili zatrzymują się – ale nikt z tego nie robi żadnej awantury itd. Krowy w końcu przechodzą,nikomu się nic ni stało wszystko skończyło się bez problemów. Wszystko trwało może z 3 minuty.I tak ze wszystkim w Gruzji. Z zewnątrz chaos, a jednak wszystko ma swój porządek.

Niestety musimy też jechać tą drogą, kierujemy się do Kharagauli. A tam jakieś zagłębie ichniejszych chlebków, coś jak u nas oscypki. Wszędzie stragany. Ten odcinek drogi (trasa do Tbilisi) to istna mordęga – masa samochodów szczególnie tirów. Na szczęście jedziemy tą trasą tylko 5km. Po zjeździe w kierunku do Borjomi – Gruzińskiego uzdrowiska słynącego z wody mineralnej.


Ruch zdecydowanie mniejszy. Choć Gruzin jak to Gruzin, jeździ samochodem tak jak pije - siebie i innych nie oszczędza. Samochody dość szybko nas wyprzedzają. Co ciekawe zawsze wymijając nas samochody dają znak klaksonem i nie jest to w stylu spierd.. z drogi, tylko uwaga jadę, i witaj rowerzysto/turysto. I to warto zaakcentować. Kierowcy cały czas trąbią, to kolejna rzecz która będzie mi się kojarzyła z Gruzją. Trąbią na ludzi na chodniku, na rowery, na samochody itd. Trąbią by Cię pozdrowić! Gamardzioba!
Namioty tego dnia rozbijamy przy rzece. Znajdujemy dość przytulne miejsce przed jakąś wioską, mając chyba internat po drugiej stronie i pozwoleniem na rozbicie namiotu od stróża. Jeszcze pod koniec dnia zaczyna padać, ale po rozbiciu namiotów już robi się spokojnie.

Kategoria abroad, Góry



Komentarze
kes
| 06:21 środa, 4 października 2017 | linkuj Czekam na opisy kolejnych dni. :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa kukie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]