Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi LeeFuks z miasteczka Warszawa ul. Głębocka . Mam przejechane 60481.95 kilometrów w tym 1216.17 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.59 km/h i mam na wszystko...
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy LeeFuks.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:4397.51 km (w terenie 129.00 km; 2.93%)
Czas w ruchu:254:34
Średnia prędkość:17.27 km/h
Maksymalna prędkość:60.21 km/h
Suma podjazdów:18724 m
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:102.27 km i 5h 55m
Więcej statystyk
  • DST 146.73km
  • Czas 07:09
  • VAVG 20.52km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płn Norwegia 2018 (Dzień 5): Kvalnes-Svolvaer

Środa, 30 maja 2018 · dodano: 26.12.2018 | Komentarze 0

Budzimy się pełni nadziei. Pogoda jest tym razem łaskawa. O 7dmej świeci piękne słoneczko. Korzystamy z kuchni i przygotowujemy śniadanie plus kawa z ekspresu i takie tam. Ciuchy suchutkie, namioty i inne rzeczy również. Na rowerach jesteśmy 8.20. Lekki wiaterek i słoneczko.
Dzisiejsze minimum to  prom w Melbu.

Droga idzie nam na tyle sprawnie, że o 16.30 jesteśmy bez większych przeszkód w Melbu. Prom niestety za 2 h. Odpoczywamy, szwendamy się po okolicznych zakamarkach. Melbu jest troszkę większe jak typowe Norweskie "miasteczko" promowe - kilkanaście domów, dwa sklepy, bankomat, restauracja, radio, szkoła.


Przeprawa trwa tym razem tylko 25 min, ale jest za to niezwykle malownicza. Pięknie prezentują się te góry z wody - niezapomniany widok!


Na Lofotach robimy jeszcze 20 km aby jutro mieć większy komfort i dojechać do A.
Wychodzi na to, że frycowe dało radę. Najładniejsza pogoda na wyjeździe trafia nam się właśnie tutaj!





  • DST 26.14km
  • Czas 01:42
  • VAVG 15.38km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płn Norwegia 2018 (Dzień 4): Gryllefjord-Kvalnes

Wtorek, 29 maja 2018 · dodano: 26.08.2018 | Komentarze 1


Przez całą noc wiatr wieje niemiłosiernie, robiąc z namiotami co mu się żywnie podoba. Uginają się do ziemi raz z jednej raz drugiej strony. Dla bezpieczeństwa obciążam je po bokach sakwami, szczelnie pod śpiwór i oby do rana. Niestety nad ranem trzeba już wyjść i poprawić namiot. Wiatr się jeszcze wzmocnił i trzeba stelaże trzymać.

O 9tej pakujemy się bo nie ma na co czekać, raczej nie ma szans na poprawę pogody. Czekając na prom robimy zakupy etc.
Tym razem prom dość drogi, za dwie osoby 240 NOK. Płyniemy prawie dwie godziny. Po drodze tak buja, ze pierwszy raz w życiu muszę odwiedzić kibel, za trzecim razem zostaję tam na dłużej.. Masakra..

Andenes -kolebka wielorybiego safari wita nas wietrznie i ulewnie. Spadamy stąd jak najszybciej. Zjeżdżamy na trasę 82, a tam pomimo małego ruchu już kierowcy nie są już tacy super jak na Senji. Po 10 min jazdy jesteśmy jednym wielkim mokrym czymś, jadę a wiar wieje od morza tak mocno że uginam się pod kątem 60st i mam ochotę zejść z roweru i walnąć go w kąt. Ciężkie chwile.
Próbujemy jakoś podbudować morale robiąc obiad na przystanku, może pogoda się poprawi... Zastanawiamy się co robić (po ciepłym lepiej się myśli ;p). Temperatura około 2st, wiatr wieje jak cholera, deszcz również. Decydujemy się na jakąś kwaterę w pobliżu - trudno. Dalsza jazda jest bez sensu. Znajdujemy nocleg za rozsądną ceną 300 NOK za osobę oddalone jakieś 20 km od nas, ale na trasie. Wiatr cały czas wali, raz wpycha mnie prawie pod jadącego busa. Nachylam się rowerem maksymalnie jak tylko jestem w stanie. Kwatera pusta, pozamykana na sześć spustów. Ale na szczęście za chwile pojawia się gospodarz i już tylko lepiej. Ciepły prysznic, aparatura do suszenia, kuchnia, wszystko jest.
Miejsce okazuje się bardzo klimatyczne, a i właściciel też bardzo przyjacielski. Ech.. Szkoda tego dnia. Mało km, trzeba będzie nadrobić te stracone dni..

Ale co zrobić, nasze frycowe w Norwegii mam nadzieję że opłacone. Okazuje się że w naszej kwaterze są inni ludzie. Jeden Niemiec pokazuje mi jakich apek używa w Norwegii. Regenerujemy się i obmyślamy plan jak tutaj wszystko nadrobić - jeszcze jest na to szansa.


  • DST 92.12km
  • Czas 05:01
  • VAVG 18.36km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płn Norwegia 2018 (Dzień 3): Hillesoy-Gryllefjord

Poniedziałek, 28 maja 2018 · dodano: 26.08.2018 | Komentarze 0


Rano pobudka o 6.20. Szybkie śniadanie i na autobus do Tromso. Żeby tam dojechać muszę przesiadać się 3razy. Busiki dowożą mnie do jakichś pętli w malutkich miasteczkach. Mam trochę szczęścia w tym nieszczęściu. W pierwszym i drugim busie okazuje się że nie można płacić kartą i kartą mastecard, a gotówki u mnie brak. Ale kierowcy i jednego i drugiego okazują się bardzo wyrozumiali i życzliwi. Za darmo przewożą mnie w pożądane miejsce (jestem zresztą jedynym ich pasażerem). W Tromso jestem przed 9tą.

W pierwszym sklepie takich obręczy brak, w drugim również. Decyduje się na centrum handlowe – widziałem tam na pewno jeden sklep sportowy.A w nim jest tylko obręcz za 3000 NOK. Na szczęście są jeszcze dwa inne sklepy i dopiero w ostatnim o nazwie GMax znajduje duży wybór m.in. obręczy w przyzwoitych jak na Norwegie cenach – 290 pln. 5 minut i mam założoną kasetę i wycięta „starą” dobrą piastę. Za nic się jej nie pozbywam – Novatec na maszynowych łożyskach, proszę Cię! Mam znowu szczęście bo trafiam na fajnego kolesia w tym sklepie – z pełnym zrozumieniem demontuje koło za ceną tylko nowej obręczy.
No! Było trochę nerwowo, ale już po wszystkim. Na koniec jeszcze chłopak ze sklepu bierze do mnie adres, też jeździ i zastanawia się czy do Polski nie przyjechać. Zapraszam serdecznie jak coś!

Cała zabawa z kołem kosztowała mnie 590 NOK za koło i niestety co też do tanich nie należy bilety autobusowe 2x30NOK i 1x70NOK.
Warto zainstalować aplikację Tromso Mobilet na zakup biletów w okręgu Troms. Wtedy płacisz zdecydowanie mnie za ich zakup.
Wracam z kierowcą który zabierał mnie jako pierwszy. Wita mnie z uśmiechem i widząc nowe koło cieszy się, że się udało. Ja również..
Jeszcze jedna z ciekawostek norweskich – autobus zatrzymał się obok szkoły. Kiedy lekcje się skończyły i dzieciaki kierowały się w stronę autobusu, cały czas pilnowała je ubrana w klasyczny, norweski strój ostrzegawczy osoba. Odprowadziła dzieciaki do autobusów i dopiero jak autobusy odjechały wróciła do szkoły. Natomiast jedna z matek która przyjechała po dziecko, widząc papierki obok swojego samochodu, wysiadła z niego i do worka z bagażnika pozbierała wszystkie śmieci dookoła.
Z powrotem jestem około 14.30. Szybko zakładam koło i jedziemy żeby coś jeszcze z tego dnia wyciągnąć.
Na dzisiaj plan minimum to Gryllefjord, tak żeby jutro od razu z rana złapać prom dalej.

15 km od naszego noclegu mamy pierwszy prom do Botnhamn, przeprawa trwa 45 minut. Z Troms mobilet również masz zniżki na promy.
Botnhamn to już Senja i jej cudowny – cały czas mało znany klimat. Górki, tunele, morze i cisza. Zupełna cisza. Nie ma samochodów i nie ma ludzi. Przed wjazdem do tunelu rowerzysta powinien wcisnąć (TRYK!) guzik informujący kierowców, że w tunelu jest rower. Nice






Opinie o szczególnym traktowaniu w Norwegii rowerzystów absolutnie nie są przesadzone, w większości przypadków samochody zwalniają itd.
Na miejsce na maxa wyczerpani przyjeżdżamy około24tej. Podczas rozbijania namiotów dopada nas mega wiatr, a zaraz potem deszcz. Ledwo żyjemy, ale udany to był dzień. Jutro prom o 11tej ;-)


  • DST 53.77km
  • Czas 03:28
  • VAVG 15.51km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płn Norwegia 2018 (Dzień 2): Tromso-Hillesoy

Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 26.08.2018 | Komentarze 0


Noc upłynęła szybko, śpimy dobrze pomimo, że jasno i ptaszyska drą mordy w niebogłosy. Spanie w parku = spacerujący w pobliżu miejscowi. Jedna na jakieś 10 osób przechodzi centralnie przez nasze obozowisko (nie ma tutaj ścieżki) i przypomina, że tutaj nie ma toalety. To cała Norwegia.. jesteś u nas, my dbamy o środowisko i patrzymy na Ciebie..
Dzisiaj musimy odebrać wstępnie zamówione butle z gazem i chciałem przy okazji wyregulować przerzutki.. Miły gość ze sklepu/wypożyczalni życzy nam udanej wyprawy. Butle za 69 NoK jedna i w dwie sekundy mamy już wszystko czego na m na ten wyjazd potrzeba. Tak nam się wydawało…

My butle kupujemy w centrum, ale można tez kupić bez problemu w centrum handlowym po drodze z lotniska. Nie trzeba nic rezerwować, wszystko jest na miejscu.
W Tromso zwiedzamy jeszcze muzeum polarnictwa i przez przypadek galerię sztuki norweskiej. Fajnie są tam urządzone sale warsztatowe, gdzie dzieci mają zajęcia plastyczne. Na ścianach pełno prac dzieciaków podpisanych imionami z całego świata. Ta sala podoba mi się najbardziej z wszystkich w muzeum. Rysunki przedstawiające Norwegię widzianą przez dzieciaki.

Po południu wracamy na trasę, pojawiają się góreczki. Pogoda nie rozpieszcza - zimno, mżawka i wietrznie. Temperatura w okolicach 5st. Ale za to trasa przepiękna - jedziemy wzdłuż wybrzeża, potem jakieś przełęcze. Śnieg leży na poboczu, Boże jak tutaj musi wyglądać zimą?? Ale klimat jest, do czasu..


W połowie drogi pęka mi tylna obręcz, próbuję z nią jechać, ale po kilku minutach pęka dętka. Jedna, druga próba jazdy i cały czas to samo.. Oj nieźle się zaczyna. Do Tromso jakieś 50 km, tam są na pewno sklepy. Przed nami jakieś miasteczka mają być, ale czy tam coś kupię? Akurat podczas tych rozmyślań do swojego domku nieopodal zajeżdża jakaś parka, pytam ich gdzie tutaj najbliższy sklep rowerowy - W Tromso, brzmi niespodziewana odpowiedź ;-). Jutro o 7mej masz autobus. A przed nami? Przed Wami nic nie ma, tam na pewno nie ma sklepu rowerowego. I pozamiatane. Rozbijamy namioty w przepięknym miejscu nad samym morzem. Jutro z rana pojadę autobusem do Tromso i po sprawie. Mam nadzieję. Dzwonię jeszcze po sklepach w Tromso aby jak najszybciej jutro temat załatwić. Coś jest, ale jutro zobaczymy. Ech, a mówili mi chłopaki w Polsce na przeglądzie lepiej to koło wymień, bo jest zajechane bracie. I co? dam radę, mówiłem. Jeszcze ten wyjazd..



  • DST 9.24km
  • Czas 01:00
  • VAVG 9.24km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze

Płn Norwegia 2018 (Dzień 1): Tromso

Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 26.08.2018 | Komentarze 0

W tym roku zgodnie z zapowiedziami na wyjazd zagraniczny wybieram Norwegię i północne jej rejony. Nie Nordcapp, ale Senja i Lofoty. Norwegia to jedno z moich marzeń od zawsze. Tym wyjazdem nie do końca je spełnię, ale jest to pierwszy krok do jego spełnienia. Dopełnię je mam nadzieję z moim synkiem (a jeśli będzie chciała to i z resztą rodziny).
Bilety na samolot wychodzą 540 pln w dwie strony razem z rowerem. Tym razem jadę z Mariuszem dla którego to pierwszy tak długi wyjazd, pierwszy zagraniczny i pierwszy bez rodziny





  • DST 31.22km
  • Czas 03:00
  • VAVG 10.41km/h
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 11: Kutaisi-Gelati-Lotnisko

Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 24.02.2018 | Komentarze 0


Ostatni dzień w Gruzji. Przez wczorajsza grzybowo – serową kolacje nie będę tej nocy wspominał dobrze. Generalnie nie jedzcie grzybów z serem w Gruzji. Jest masa lepszych dan. Czinkczali z serem to tez porażka – nie ma zupki i gdyby nie lekko słonawy smak to smakowały by podobnie jak nasze pierogi z serem.

Dzisiaj jeszcze chcemy na koniec pojechać sobie do świątyni Gelati – na szczęście już bez bagaży. Świątynia robi wrażanie i jest niedaleko od Kutaisi.

Potem pakowanie i krótkie szwędanie się jeszcze po Kutaisi – znajdujemy super targ na którym robimy małe zakupy do Polski – czacza (o kurde ani razu nie piliśmy) wino, przetwory.

Mamy jeszcze czas aby wrócić na najlepsze jakie jedliśmy w Gruzji chaczapouri i jeszcze raz idziemy do kawiarenki w centrum na ciacho. Powoli zwijamy się w kierunku lotniska.
Wysłałem Rolandowi sms że będziemy około 21. Trochę się martwimy czy w ogóle się pojawi – to byłoby niezłe bagno gdyby nie przyszedł. Ale wszystko jest w porządku i już około 20 Roland uśmiechając się macha do nas przed lotniskiem. Super sprawa - za 25 GEL nie musisz się martwić co z kartonem.
Jako, ze zostaje nam prawie pełna butla z gazem – zakopujemy przed lotniskiem – może ją ktoś kiedyś znajdzie. Pakowanie rowerów zajmuje nam 30 min. Wypijamy na pożegnanie piwko gruzińskie, dojadamy z psami resztki z podróży – psy nie gardzą niczym nawet płatkami owsianymi. O 22gej jesteśmy na tip top. Samolot mamy o 3:55..
Żegnaj Piękna Gruzjo. Zostawiłem tutaj kawałek swojego serca..
Kategoria abroad, Góry


  • DST 102.15km
  • Czas 06:22
  • VAVG 16.04km/h
  • Podjazdy 1668m
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 10: Korbouli-Kutaisi

Sobota, 27 maja 2017 · dodano: 24.02.2018 | Komentarze 0


Noc minęła spokojnie, ale jakoś nie mogłem zasnąć. Pomimo chłodnego wieczoru – noc była dość ciepła. Sprawne śniadanie, pakowanie i jedziemy dalej.
Dzisiaj nasz ostatni dzień całodziennego pedałowania. Postanawiamy pojechać naokoło przez góry. Do przejechania mamy około 100 km. Chcemy zahaczyć o górnicze miasteczko Chiatura. Trasa bardzo malownicza, ale i górek bez liku. Można nawet powiedzieć ze nie doceniliśmy tych wzniesień. Oj wymęczyły nas. Chiatura to typowe po ruskie, komunistyczne miasteczko górnicze.

Czas tutaj stanął jakieś 50 lat temu. Ulice przecina kilka tras kolejek linowych dowożących ludzi i urobek do celu. Wygląda że wszystko tutaj toczy się wokół kopalń, a natura została przez nie nieźle sponiewierana – np. rzeka – to raczej stalowy ściek z jakiegoś płukania.
Pozostała trasa cały czas wiedzie przez góry i naprawdę daje nam w kość. Po przerwie gdzie chłodzimy się w rzeczce jedziemy jak otępiali. A przed nami i to pod górę jest jeszcze sporo km. Na końcówce decydujemy że zjeżdżamy na główna trasę aby tędy właśnie dojechać do Kutaisi.

Piotrek na domiar złego ma jeszcze problemy żołądkowe. I jeszcze fakt, że nasz guest house w Kutaisi jest na najwyższym wzniesieniu w tym mieście -wonderful view.. cholera..
Dojeżdżamy, kwatera jest ok – czysto i miło. Schodzimy do centrum cos zjeść co kończy się dla mnie źle – obżeram się pieczonymi grzybami i innymi ciężko strawnymi gównami przez co cała noc mam niezłe kotłowania w żołądku.
Kategoria abroad, Góry


  • DST 86.90km
  • Czas 04:45
  • VAVG 18.29km/h
  • Podjazdy 1012m
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 9: Gori-Korbouli

Piątek, 26 maja 2017 · dodano: 24.02.2018 | Komentarze 0


Śniadanie u Nutriego bez szału, ale najadłem się i o to chodziło . Sam gospodarz bardzo uprzejmy i skory do pomocy. Guest house czysty i przyjemny w spokojnej i „starej” części Gori.
Samo Gori to jedno z większych miast Gruzji, czyste, poukładane. Rynek itd. Jest też miasto w którym urodził się Stalin – pełno tutaj wszelkiego rodzaju „pamiątek” związanych z tym „człowiekiem”. Z okazji święta niepodległości na głównym placu wojsko wystawiło swój sprzęt który mieszkańcy mogą zobaczyć, dotknąć wejść etc.

Zwiedzamy miasto, rzucamy też okiem na mauzoleum Stalina. Czuć, że mieszkańcy cały czas uważają go za wielkiego człowieka wielkiego Gruzina. Jedziemy dalej – i za chwile znowu robi się spokojnie i malowniczo. Jest cudownie.

W pewniej chwili zauważamy kobitki odpoczywające po pracy w polu – oczywiście macham im one nam odmachują i gestami wołają do siebie. Chętnie się zatrzymujemy i robimy sobie przerwę z nimi „rozmawiając” skąd są, co robią, jak mają na imię, o polityce, o Kaczyńskim, itd. My odpowiadamy na te same pytania. W międzyczasie dzielą się z nami wszystkim co mają - rybami, chaczpouri i innymi smakołykami. Piotruś na początku trochę jakby nieśmiało, ale za chwilę już nawija aż miło. Śmiejemy się, gadamy – wspaniałe chwile. Okazuje się że większość z tych kobiet to Osetynki pochodzące z Władykaukazu, zostawiały wszystko i przyjechały tutaj za pracą i spokojem.

Kolejnym miłym akcentem tego dnia jest bar na drodze gdzieś w górach. Jedziemy sobie, nie ma żywej duszy. Widzimy jakiś chyba bar – podjeżdżamy, bierząca woda w wannie na podwórku, szklaneczki, ławeczki w cieniu. Wchodzimy do środka – a tam zwyczajna izba, gdzie rodzina je obiad. Już chcemy uciekać, bo za chwile nas opieprzą – a ci wchadi, wchadi. No to wchodzimy. Widzimy piwko, to bierzemy po jednym do tego czaczpouri. Po chwili podchodzi do nas jeden chłop-zagaduje, po chwili kobitka – zagaduje,. Kak tiebia zawod pytam – mienia zawód Amelia – i już jest temat. Amelia ma około 70 lat.. Gawędzimy, odpoczywamy i jedziemy dalej. Śpimy na jakiejś polance u ludzi, dziewczynki przynoszą nam wodę, pytają czy czegoś nie potrzebujemy itd. Jest miło.. bez problemu..



Kategoria abroad, Góry


  • DST 95.91km
  • Czas 05:35
  • VAVG 17.18km/h
  • Podjazdy 528m
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 8: Tbilisi-Gori

Czwartek, 25 maja 2017 · dodano: 24.02.2018 | Komentarze 0

Zaczynamy spokojnie, około 10 tej wyjeżdżamy z Tblisi. Wyjeżdżamy to za dużo powiedziane, Tbilisi ma tyle dróg, wjazdów i wyjazdów, że bez dobrej mapki ani rusz. Po raz kolejny na wysokości staje maps.me. Na jutro przypada święto niepodległości Gruzji – w Tbilisi trwają przygotowania do świętowania. My mamy nadzieje, ze w Gori do którego się dzisiaj udajemy też będzie świętowanie – wiadomo najlepiej jak najbardziej lokalne. Przed Gori jedziemy do Mcchety – pierwszej stolicy Gruzji.



Na dojazd do Gori wybieramy boczna alternatywę – wzdłuż rzeki Mtkawi(Kura). Jedziemy przez małe wioseczki, ale ich klimat jest zdecydowanie inny od tego w południowej cześci Gruzji. Tutaj wszystko jest w miarę poukładane. Więcej tutaj cywilizacji, drogi są bardziej uczęszczane przez sakwiarzy – na południu zero. Tutaj najpierw w okolicach Mcchety – spotykamy dziewczynę z nowej Zelandii która samotnie jedzie z Armieni do Mestii. Szacun, naprawdę. Chyba to jej rower spotkaliśmy wczoraj w Tbilisi – przypominał nasze po kilku dniach w górach, plus jej miał jeszcze przytroczona lagę wzdłuż roweru. Wyglądał zjawiskowo. Potem spotykamy parkę Irlandczyków jadących z Turcji przez Gruzję do Armienii. A na koniec dnia spotykamy w naszej kwaterze zmanierowanych i zniesmaczonych wszystkim francuzów…

Droga dość prosta, mało górek. Jedynie w okolicach Uplisciche – kolejnego miasta skalnego trochę pagórków. Uplisciche zbudowane w Vw p.n.e zdecydowanie mniejsze i pewnie służące do czego innego jak ale jest równie piękne. Po zwiedzaniu idę zobaczyć skąd odchodzi muzyka którą cały czas słyszę – okazuje się z e to jakaś imprezę miejscowych –jak się później okazuje wesele ormiańskie – jakże inne od naszego. Wydzielone są dwie grupy – jedna to mężczyźni, druga kobiety. Każda z grup bawi się osobno. Męska część stoi w okręgu do którego środka co jakiś czas wchodzi nowy tancerz i jedzie z koksem, reszta klaszcze i śpiewa – super!!! Jak jacyś bboje ;-)Wszyscy są bardzo przyjaźnie nastawiani, nie widzę alkoholu, a impreza jest przednia. Szkoda ze nie mam odwagi się przyłączyć.

W Gori planowaliśmy rozbić gdzieś namioty, ale to miasto więc z tym jest tutaj trudno. Szukamy po okolicznych damach jakiegoś noclegu i nie wiem jak to się dzieje, ale się dzieje właśnie w takich sytuacjach - pierwszy dom po kilku rundkach i trafiamy na najlepszy ololicy, z sakwierzami (francuzi..)
Gospodarz Noutri jak się dowiaduje, że jesteśmy z Polski od razu pokazuje nam pokój w którym na telewizorze stoi flaga Gruzji, Polski i UE. Miłe to uczucie muszę przyznać.

Kategoria abroad, Góry


  • DST 54.00km
  • Czas 03:02
  • VAVG 17.80km/h
  • Podjazdy 376m
  • Sprzęt Jimi Hendrix
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Gruzja 2017 - Dzień 6: Partskhisi-Tbilisi

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 10.12.2017 | Komentarze 0



Muzykanci utulili nas do snu i zagwarantowali spokojną noc. Rano ptaszki śpiewają, jest pięknie. Co prawda gdzieś hen, hen widac gęste chmury, ale raczej nam dzisiaj nie grożą. Do Tbilisi mamy jakieś 50 km. Więc się nie spieszymy. Szkoda mi stąd wyjeżdżać. To piękne miejsce, a najbardziej podoba mi się spokój tego miejsca. Jest niesamowity.

Do samego Tbilisi mamy już piękny asfalt, robimy ze dwa większe podjazdy i… modlimy się żeby Piotrek dojechał do Tbilisi – jego tylne koło ledwo zipie. Kilka razy po drodze próbuje dokręcić rozregulowane i co jakiś czas wydające nic dobrego nie znaczące chrobotanie koło. Ale bezskutecznie. Martwimy się czy dojedzie. Ja przy okazji wymieniam zużyte do końca klocki w tylnym kole – w zasadzie to chyba już drugiego dnia nadawały się do wymiany..
Do centrum mamy jakieś 30 km. Kiedy wreszcie mijamy tabliczkę z napisem Tbilisi jesteśmy pod wrażaniem ogromu tego miasta.
Przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Od tabliczki jedziemy, jedziemy a o centrum można tylko pomarzyć. Wreszcie widać coraz więcej zabudowań, tworzy się miasto.

Jest ogromne. Szukamy wcześniej upatrzonego hostelu, ale nadaremnie. Nie ma go w tym miejscu – widocznie miałem jakieś stare namiary. Ale tutaj to nie problem. Hosteli jest tutaj od groma. Najpierw jeszcze próbujemy za pomocą miejscowego znaleźć pierwotny hostel – pytam o opera hostel, ten prowadzi nas do hotelu opera. Czy my wyglądamy na klientów hotelowych?? Prawie mnie obraził.. Jako, że jesteśmy blisko ulicy Rustawi hosteli tutaj bez liku. To główna arteria Tbilisi. Szukamy sami czego innego, za chwile mamy już dwa i na chybił trafił wybieramy bardziej pasujący do nas..;). Za 25 lari mamy dwuosobowy pokój/komórkę i git. Właścicielka miła czego chcieć więcej. Rowery wstawiamy do środka, szybkie mycie i idziemy na wieczorne zwiedzanie Tbilisi.


Katedra Soni, stare miasto, kolejka na Minitside i widok z góry na miasto wieczorem. Na koniec idziemy do tawerny na gruzińskie specjały: pierożki czinkczali, roladki z bakłażanów itd. Czekamy długo ale jedzenie jest pyszne i za rozsądną cenę. Wracamy powolutku czerpiąc wieczorny klimat tego miasta…
Kategoria abroad, Góry